We wrześniu zeszłego roku do Warszawy zawitał Mikael Colville-Andersen, aby przemawiać na Festiwalu Architektury. Znalazł jednak czas dla lokalnych aktywistów, więc razem z kolegami z Zielonego Mazowsza zabraliśmy go na przejażdżkę rowerem po Warszawie. Lepiej późno, niż nigdy, więc dzisiaj prezentuję Wam zapis przeprowadzonej wtedy rozmowy: o infrastrukturze, dzieciach na rowerze i oczywiście... cargo bike'ach :)
![]() |
Mikale Cloville-Andersen (fot. Jack Fussel). |
Jak podobała Ci się przejażdżka
po Warszawie?
Odwiedzam wiele miast na całym świecie i zawsze dobrze jest zobaczyć
postęp, a czasem brak postępu, zapisać sobie to w głowie. Zaskoczyła mnie
informacja, że udział rowerzystów w ruchu to 5,5%, zakładałem, że to jakieś 3%.
W porównaniu do wielu miast na świecie to imponujące. Wszędzie jest dużo
czerwonej farby ale sama farba to za mało. Na przykład na ulicach z
kontraruchem widzieliśmy zaparkowane auta. Szukałem jakichś dobrych praktyk i
szczerze powiedziawszy nie znalazłem. Ale nadal widać wielu rowerzystów, a
kierowcy na głównych ulicach respektują pasy rowerowe. Jeśli chcecie przejść od
5 do 15%, to farba wam w tym nie pomoże. Trzeba przenosić najlepsze praktyki do
przestrzeni miejskiej. Ale to dobry początek. Zawsze mówię, że najtrudniej przejść
od 0 do 5%. Skok od 5% do 15% to już bułka z masłem.
Zwykle farba pojawia się w
gęstej zabudowie śródmiejskiej. Prawidłowa infrastruktura budowana jest w
dzielnicach dookoła, ponieważ w centrum zawsze trzeba zabrać przestrzeń
kierowcom lub komuś innemu, aby stworzyć prawidłową infrastrukturę.
W ten sposób rowery wciskane są jako dodatek w istniejące
samochodocentryczne planowanie. Nie używam określenia "zabrać
przestrzeń", tylko dokonać realokacji zasobu jakim jest przestrzeń.
Dostosowujemy ją do inteligentniejszej formy transportu, tramwaju, roweru,
autobusu. Przestrzeń jest, macie szerokie ulice odbudowane po wojnie, macie
przestrzenny luksus, jakiego wiele europejskich miast nigdy nie miało.
Ten wzrost od 0 do 5 był
możliwy m.in. dzięki działalności Masy Krytycznej i ruchów rowerowych. Masa
skończyła regularne przejazdy w zeszłym roku, po 18 latach aktywności. Jak było
z Kopenhagą, jak udało się przejść od 5 do 15 i więcej procent?
Nie mieliśmy masy krytycznej. Jest duża różnica między tym co działo
się u nas w latach 70. a masami krytycznymi. Zawsze byłem bardzo krytyczny w
stosunku do mas, w ich północnoamerykańskiej wersji - subkulturowej, walącej w
bębny krzycząc "zobaczcie nas". W Pradze masa zmieniła nazwę z powodu
negatywnej konotacji. Tak samo w Budapeszcie masa skupiła się na zwyczajnych
ludziach, podczas gdy w wielu miejscach to subkultura, a te są zwykle
ekskluzywne. Jeśli tutaj wspieracie zwykłych mieszkańców na rowerach, a nie
tylko "cyklistów", to ok. W Kopenhadze ruch rowerowy był odpowiedzią
na kryzys naftowy lat 70. Byli tylko zwykli ludzie i ich wielkie czarne rowery.
Zarówno Duńczycy jak i Holendrzy byli mocno dotknięci kryzysem i nie stać ich
było na ropę. Część przesiadła się na rowery, ale liczba wypadków śmiertelnych
doprowadziła do protestów. To był prawdziwy ruch społeczny, z którym rządzący
musieli się liczyć. Ale poza protestami trzeba też dotrzeć do rodzin z dziećmi,
drobnych przedsiębiorców, pokazać praktyczny wymiar roweru dla różnych grup
demograficznych. Mniej mówić o rowerach, ale o tym jak rowery mogą poprawić
życie w mieście. To tylko narzędzie.
Warszawska Masa Krytyczna
faktycznie startowała jako podziemny subkulturowych ruch ganiany przez policję,
ale z czasem dołączyli i mieszkańcy. Jednak w pewnym momencie było tyle
nienawiści skierowanej w stronę przejazdów, że podjęto decyzję "ok,
zrobiliśmy dużo, czas przejść na inny poziom". Wszystkie ruchy rowerowe w
Polsce się sprofesjonalizowały. Większość naszej pracy dzisiaj to zasiadanie w
ciałach doradczych, wizyty w urzędach, recenzowanie planów infrastrukturalnych,
audyt wydatków. Ta strategia jest efektywna, bo widzimy, że w ten sposób udaje
się implementować wiele z tych dobrych rozwiązań ale to jest niewidoczne, nie
wysyła żadnego sygnału w stronę mieszkańców.
Rozumiem.
![]() |
Rozmowa na Bulwarach (fot. R Buciak). |
Jak duńskie dzieci uczą się
jazdy na rowerze?
85% duńskich dzieci potrafi jeździć rowerem przed ukończeniem piątego
roku życia. To powszechne. W Kopenhadze jest 40 000 rowerów cargo. Kiedy tylko
twoja żona mówi "kochanie, jestem w ciąży", rozglądasz się za rowerem
cargo. Pierwszą rzeczą o jakieś myślisz wsadzając dziecko do skrzyni, jak u
licha nauczę je nie być wożonym? Masz motywację, aby uczyć je jeździć na
rowerze. A dzieci chcą tego. Mam amerykańskiego kolegę, który odwiedzając
Kopenhagę powiedział "Jezu, sześciolatki jeżdżą na rowerze sprawniej niż
niejeden amerykański dorosły". Mieliśmy projekt w 40 szkołach w Sao Paulo,
w którym uczuliśmy dzieci zasad jazdy, bezpieczeństwa w ruchu, obsługi roweru -
im wcześniej, tym lepiej. Jeśli nauczysz je jeździć wcześnie, będą chciały
jeździć rowerem do końca życia. W duńskich i holenderskich przedszkolach są
drogowe place zabaw...
W przedszkolach?
Jasne, to świetna zabawa dla dzieci. Miasteczka ruchu drogowego, w
których dzieci jeżdżą samochodami na pedały i rowerami. W szóstej klasie dzieci
robią nieobowiązkowy egzamin na kartę rowerową. I to jest ważne wydarzenie w
ich życiu, prawdziwa próba. Muszą się nauczyć nawigować w okolicach szkoły i
nie popełnić błędów. W klasie mojej córki wszyscy zdali. Tylko jeden chłopak
się zgubił i pojechał do innej dzielnicy, ale wrócił samodzielnie, a więc zdał.
Dzieci są z tego dumne, przynoszą do szkoły dyplom, a rodzice się z tego
cieszą.
Niektóre polskie miasta
prowadzą akcję Rowerowy Maj wśród pięcio- i szóstoklasistów, a szkoły i klasy
rywalizują o ilość przejechanych kilometrów. Mamy takie programy, ale
wprowadzane są kiedy dzieci mają już 12-13 lat.
O nie, musicie zaczynać o wiele wcześniej.
W Kopenhadze drogi rowerowe
szybkiego ruchu poprowadzone są wzdłuż głównych ulic, przecinają wiele
skrzyżowań i sygnalizacji świetlnych. Co jest kluczem do sukcesu takiej
velostrady? Szerokość, prędkość, bezkolizyjność?
28 zaplanowano, a na razie wybudowano 4. Ich zaletą jest prawdziwe
włączenie rowerów do ruchu. Trzeba o tym myśleć jak o sieci kolejowej.
Odseparowane tak bardzo jak to możliwe. Trzeba też zwiększać przepustowość i
zmniejszać liczbę postojów. Mamy urządzenia, które zapalą zielone światło jeśli
wykryją kilku rowerzystów, a nie tylko jednego. Po prostu się nie zatrzymujesz.
Potrzeba infrastruktury, a potem trzeba zatroszczyć się o przepustowość.
Jak układają się relacje między
rowerzystami, kierowcami, pieszymi czy osobami, które chcą więcej drzew w
Kopenhadze?
Nie ma animozji między różnymi trybami przemieszczania się. Każdy wie
dokładnie gdzie powinien się znajdować. Piesi mają chodniki, rowerzyści drogi
rowerowe fizycznie odseparowane od jezdni. Na tym polega dobrze zaprojektowana
infrastruktura. W 1915 roku powstała pierwsza odseparowana droga dla rowerów,
więc robimy to już od stu lat. Władze Kopenhagi są bardzo pragmatyczne. Weźmy
jedną z głównych ulic, Nørrebrogade. Pytamy: kto korzysta z tej ulicy? Głównie
rowerzyści. Ale także główne linie autobusowe. Więc dostosowano ulicę do jej
głównych użytkowników. W 2015 roku przejeżdżało tamtędy 15 000 aut, a teraz
tylko 5000. Mieszkańcy nie mają z tym problemu, przeciwnie, oni też chcą szybko
dostać się do pracy. Teraz przejeżdża tędy 42 000 rowerzystów i 62 000
pasażerów dziennie. I każdy ma swoją przestrzeń. Kiedy jeździliśmy po
Warszawie, mieliśmy na zmianę czerwoną farbę, nagle znika i dzielimy przestrzeń
z samochodami. To nie jest intuicyjne. Pewnie bym się zagubił gdybym jechał
sam. Jeżeli takich rozwiązań nie widzicie w Danii czy Holandii, to
prawdopodobnie nie są dobre. Doskonalimy je od kilkudziesięciu lat.
![]() |
Ulica w Kopenhadze. |
W Polsce często pojawia się
argument, że musimy te dobre praktyki dostosować do lokalnych warunków i
przepisów. I tu pojawia się napięcie.
Ale robicie to ulica po ulicy, prawda? Nie ma masterplanu. Może macie
jakiś zarys sieci, ale nie jest kompletna i intuicyjna. Coś się dzieje, ale to
raczej wciskanie rowerów w to co jest, a nie priorytetyzacja ruchu rowerowego.
Ulica przy której się
zatrzymałeś, al. Jerozolimskie, do niedawna na odcinku dwóch kilometrów nie
mała żadnego przejścia dla pieszych, ani przejazdu rowerowego. Nazywamy to
rzeką bez mostów.
Podziękujcie Sowietom :)
Wróćmy jeszcze do Kopenhagi. W
dzielnicy Nørrebro mieszka wielu imigrantów. Wielu z nich przybywając spoza
Europy myśli, że w bogatej Europie wszyscy muszą mieć samochody. Czy jest jakiś
program zachęcający ich do jazdy rowerem?
Duński Czerwony Krzyż ma taki program. Nawet jeden policjant
zorganizował kursy dla kobiet, zwłaszcza dla muzułmanek. Uczyli je czytać
rozkłady jazdy i poruszać się rowerem po jeździe. To dzieje się od 20-30 lat. W
historii światowego cyklizmu Bliski Wschód jest białą plamą, a przecież Egipt
był rowerową potęgą, Liban...
Podobnie Iran.
Dokładnie. A teraz te dzieci dorastające w dzielnicach imigranckich
widzą swoich ojców i wujków jeżdżących BMW. Mój piętnastoletni syn w ogóle nie
myśli o samochodzie. Ale w Kopenhadze to się zmienia i coraz więcej różnych
grup społecznych jeździ na rowerze.
W zeszłym roku w Danii 46
rowerzystów zginęło w wypadkach. Dwa lata temu to było 29 osób, więc mamy duży
wzrost. Czy w Danii toczy się teraz dyskusja na temat bezpieczeństwa na
drogach?
W 1969 roku mieliśmy ponad 300 ofiar śmiertelnych. Ale ten poziom
spadł i się ustabilizował. Nie potrafimy wyjaśnić tego skoku, ale dopóki to nie
przekracza 50, to jest względnie bezpiecznie. Większość z tych wypadków ma
miejsce na prowincji, gdzie samochody poruszają się szybciej. W dużym mieście
nie da się zapomnieć o rowerzystach, a na wsi tak. Jest też problem z ciężarówkami
skręcającymi w prawo. W takich wypadkach giną głównie kobiety i nikt nie wie
dlaczego, prowadzone są badania. Podobno kobiety są bardziej ufne i liczą, że
kierowca je widzi i się zatrzyma. Mamy w Danii wielu polskich, litewskich czy
niemieckich kierowców, którzy nie nawykli do rowerzystów. Myśli się o
technologicznych rozwiązaniu tego problemu, specjalnych czujnikach itp.
Zabawne, bo w Warszawie jest
podobnie. Jeśli widzisz na drodze auto z obcą rejestracją, musisz być uważny,
bo warszawscy kierowcy przyzwyczaili się już do obecności rowerów na jezdni,
ale osoby spoza miasta mogą być zaskoczone. (...) W tym roku będziesz gościem
Festiwalu Architektury, w budynku SARP, który gościł już wielu, m.in. Jana
Gehla czy Jana Christiansena. Słyszeliśmy już wiele pouczających wykładów o
architekturze i urbanistyce. Ale w tym mieście jest już całkiem sporo
oświeconych urzędników i polityków, którzy znają te wszystkie idee. Jednak
problem, to nie tyle urzędnicy, co mieszkańcy i reprezentujący ich radni. A oni
głosują przeciwko takim rozwiązaniom, bo ich wyborcy tego nie chcą. Jak
przekonać mieszkańców, którzy zazwyczaj są przeciwko?
Nie wiem ja u was wygląda kwestia zaangażowania mieszkańców i
partycypacji, ale my przygotowujemy zawsze wizualizacje tego co ma się
wydarzyć. Zwykły kolaż ulicy i jej transformacji pokazany sceptykom może
zdziałać wiele. Kiedy tylko mówicie, ludzie będą narzekać. Kiedy zobaczą, będą
bardziej chętni do rozmowy. Potrzebujemy obrazów, aby coś zrozumieć. Syndrom
NIMB jest taki sam w Polsce jak wszędzie indziej. Søren Kierkegaard powiedział,
że każdy chce postępu, ale nikt nie chce zmiany. Ludzie przyzwyczajeni są do
reklamy. Trzeba sprzedawać ten postęp, ładnie opakować w wizję lepszego życia w
okolicy.
Kiedy zgłaszamy np. projekty do
budżetu partycypacyjnego, to staramy się na nazywać ich po prostu "droga
rowerowa", tylko zwrócić uwagę na potencjał przebudowy całej ulicy,
uspokojenia ruchu...
Mam kolegę z Teksasu tamtejszej organizacji rowerowej. Rozmawia z
politykami, z ludźmi. Jednego dnia powiedział "Za każdy razem kiedy mówię
>>rower<< ludzie przewracają oczami. O nie, znowu te rowery. Musimy
to nazywać inaczej: Family Friendly Transport Corridors - FFTC",
Amerykanie to lubią, trzeba to wyczuć. Innym razem prawowaliśmy w Almietjewsku w
Rosji, gdzie burmistrz jest inżynierem. Sprawdzaliśmy odległości między
szkołami, osiedlami i planowaliśmy sieć łączącą miasto. Burmistrz wychodził do
ludzi i mówił "Wasze dzieci nie mają jak bezpiecznie dojechać do szkoły,
zmieńmy to."
![]() |
Fot. R. Buciak. |
Faktycznie kiedy pracujemy
tylko na planach technicznych, ich odcyfrowanie wymaga specyficznych
umiejętności. Sam uczyłem się tego działając w ruchu rowerowym.
Nikt nie rozumie tego technicznego bełkotu poza nami. Potrzebujecie
atrakcyjnych grafik. Nawet w Kopenhadze miewamy czarne punkty. Na jednej z ulic
rowerzyści byli ciągle uderzani drzwiami z zaparkowanych aut. Transformacja tej
ulicy zaczęła się od zrobienia przeze mnie zdjęcia i grafiki przygotowanej
przez mojego kolegę w Photoshopie. Mógłbym mnożyć przykłady.
Są jednak słabe punkty tej
strategii. Jedna z moich znajomych przygotowała pracę inżynierską i duża jej
część to były grafiki przebudowanej ulicy Puławskiej. Ale takie propozycje są z
kolei odrzucane przez technokratów, ponieważ nie zawierają twardych wskaźników
wyjaśniających dlaczego ta ulica wymaga zmiany, ile jest wypadków, jaka jest
średnia prędkość itd. Atrakcyjne grafiki bywają atakowane jako próba narzucenia
swojej estetyki przez określoną grupę społeczną, a nawet gentryfikacja.
Dane są ważne. W Kopenhadze nikt już nie oponuje przeciwko rowerom, bo
zebraliśmy najwięcej danych. Znamy ruch na każdej ulicy w mieście.
W Warszawie mamy 20
automatycznych liczników i co roku na wiosnę robimy też ręczne zliczanie 15
punktach.
Świetnie. W Kopenhadze mamy 25 liczników i 200 punktów ręcznego
zliczania. To teraz trzeba przeliczyć i pokazać te dane. W Danii policzyliśmy,
że każdy przejechany kilometr na rowerze to 23 eurocenty na plus dla
społeczeństwa, a każdy kilometr w samochodzie to koszt 85 eurocentów. Nie
dyskutuje się z danymi. Poza tym ważna jest retoryka. Kiedyś pracowałem w
Ferrarze we Włoszech i człowiek, z którym pracowałem mówił "Spójrz Mikael,
ile tu pasożytów na ulicach". Nie wiedziałem o co mu chodzi. "Tak
nazywamy te samochody, które wjeżdżają do centrum spod miasta". To
doskonałe określenie. Przemawia do wyobraźni. Nie dorzucają się do
infrastruktury, ale korzystają z niej. W Warszawie jest podobnie, macie mnóstwo
gapowiczów dojeżdżających spoza miasta.
Ostatnie pytanie o rowery
cargo. To dosyć nowy trend w Polsce. Nie ma wielu takich rowerów, zapewne
kilkaset, ale dynamika wzrostu jest ogromna. Zaczynaliśmy od zera, a teraz mamy
zorganizowane grupy cargo-cyklistów i krajowe zloty. Jak powinniśmy promować tę
formę transportu w miejscu, gdzie nie ma takich tradycji. A właściwie są, bo
były takie rowery w Polsce jeszcze do lat 60., ale zostały zapomniane.
Mamy krótką pamięć o naszych miastach. Faktycznie kiedy jechaliśmy
razem przez miasto, wszyscy byli zaskoczeni, młodzi, starzy, dzieci. Myślę, że to
super, bo jednak reagowali entuzjastycznie. Pracowaliśmy kiedyś nad projektem
Cycle Logistics w siedmiu miastach. Kopenhaga była wzorem, a poza tym miasta
średnio-zaawansowane i początkujące w temacie. Alba Julia w Rumunii, Graz i
Wiedeń w Austrii wprowadziły publiczne prezentacje, pokazywanie rowerów na
głównym placu, możliwość przetestowania - ludzie muszą to przede wszystkim zobaczyć.
To staramy się robić na naszych
zlotach, ale zainteresowania miast jest umiarkowane.
Kolejne krok to organizacja mikro-centów dystrybucji, w który
ciężarówki zostawiają towar, a na ostatniej mili paczki i towary dostarczane są
rowerami. Takie projekty pilotażowe sprawdzają się w wielu miastach Europy.
Gdyby Warszawa to zrobiła, na pewno by chwyciło. Podejrzewam, że DHL czy UPS w
Polsce wiedzą co się dzieje w ich oddziałach na Zachodzie.
![]() |
Mobilne centrum dystrybucji (materiały prasowe TNT) |
Tylko że tutaj nie muszą się
zmagać z ograniczeniami ruchu ciężarówek i diesli w centrach, a to jest główny
impuls np. w Niemczech.
Ale to też pieniądze. Dostawy rowerami są tańsze. Jeden z menagerów
takiej firmy zrobił to po prostu dla zaoszczędzenia pieniędzy, bo na tym polega
jego praca. Kompetencja przeliczyła słupki i zrobiła to samo. I to się
rozprzestrzenia w kolejnych miastach. Trzeba zebrać firmy logistyczne, ratusz,
znaleźć odpowiednie miejsce i zrobić pilotaż takiego mikro-centrum dystrybucji
w gęsto zaludnionym obszarze. Można zacząć od jednej firmy, a kolejne pójdą ich
śladem. w Holandii ludzie zamawiają rocznie milion butów przez internet. To
milion pudełek. Projekt Cycle Logistics pokazał, że 50% paczek może być
spokojnie dostarczona na rowerach, a nie na paletach i ciężarówkach. A branża
e-commerce tylko się rozrasta.
![]() | |
Porównanie kosztów dostawy (Cycle Logistics). |
Jak dotąd siedem miast w Polsce
kupiło rowery cargo, żeby oferować je do publicznego użytku, ale to nadal mikro
skala. Dlatego teraz kiedy mówię o tym publicznie, zwracam uwagę na aspekt
logistyki miejskiej, oszczędności dostaw, pozbycia się niebezpiecznych i
nielegalnie parkujących ciężarówek.
To jest intuicyjnie. Miasta wiedzą, że mają problem z ciężarówkami.
Mniej ciężarówek, to większa przepustowość, większe bezpieczeństwo. Gdyby
Warszawa chciała czegoś takiego spróbować, sam chętnie wysłałbym swoich ludzi.
Podobny plan pojawił się w
Krakowie w obszarze starego miasta, ale został zawieszony przez radę miasta. W
Warszawie ciężko ustalić to gęste centrum miasta. Trudno zamknąć konkretny
obszar miasta dla ruchu, bo miasto jest bardzo rozległe. Myślę, że dobrym
planem dla Warszawy byłoby ustanowienie takich stacji przeładunkowych wokół
centrum przy obwodnicy.
Tak, wiem że duńskie rowery nie są tanie, ale to dobra inwestycja.
Mamy już nawet polskich
producentów, więc nie musimy się martwić.
Tym lepiej.
Dziękujemy za rozmowę.
![]() |
Fot. H. Barański (Fundacja Fenomen). |
Jeśli chcecie posłuchać więcej wypowiedzi Mikaela o rowerach cargo, polecam poniższy film:
Ciekawa rozmowa, oby docierała do nieprzekonanych :-)
OdpowiedzUsuńŁadnie wypunktował, że ani miasto, ani aktywiści, nie zabierają się u nas za temat od dobrej strony.
OdpowiedzUsuńNo Mikael reprezentuje przede wszystkim podejście marketingowe. Ale nie musi zmagać się z miejską polityką. Warto wymieniać doświadczenia.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o projekty, szczególnie te z budżetu obywatelskiego, to moim zdaniem z roku na rok jest coraz lepiej. Wystarczy spojrzeć na przykład Poznania i tego, jaka część środków pójdzie np. na rewitalizacje/remont dróg rowerowych właśnie.
OdpowiedzUsuńSuper wywiad, bardzo obszerny i sporo wiedzy można z niego się dowiedzieć odnośnie rowerów i przemieszczania się po mieście. Super wywiad bardzo ciekawa osoba.
OdpowiedzUsuńSuper, ale nie wiem czy do końca podzielam jego zdanie ma trochę dziwne podejście do sprawy ale wiadomo że każdy ma swoje. Wywiad bardzo merytoryczny i ciekawy.
OdpowiedzUsuńCiekawy wywiad bardzo mi się spodobało podejście tego pana i dokładnie popieram go w tych jego zdaniach. Bo jednak tak to jest w tym społeczeństwie. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńCześć bardzo fajny artykuł, na prawdę sensowny i merytoryczny. Właśnie lubię takie wykłady słuchać czytać i to są dobre treści które warto innym przekazać. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo fajna merytoryczna wypowiedź podoba mi się bardzo i jest sensownie powiedziane szanuje bardzo za tą wypowiedź i dziwie się niektórych państw że tak postępują.
OdpowiedzUsuńNo niektórzy ludzie tylko potrafią gadać że chcą postępu a jak trzeba by coś zrobić chociażby kiwnać palcem to już nic nie robią.
OdpowiedzUsuń